środa, 26 sierpnia 2020

M.Strzelecka, „Beskid bez kitu”

Mieszkając od zawsze w mieście, coraz bardziej doceniam każdy kontakt z przyrodą. Choć pewnie nie zdecyduję się nigdy na mieszkanie na wsi (życie tam nie zawsze tak romantyczne jak się wydaje z punktu widzenia mieszczucha), to żałuję, że współczesne dzieci kontaktu z przyrodą mają coraz mniej (miasta się rozrastają, gatunki znikają itd.:() M.Strzelecka w swojej książce „Beskid bez kitu” pozwala jednak na chwilę przenieść się w sferę marzeń – wejść w buty Terki swobodnie jeżdżącej rowerem po lesie, samodzielnie budującej obserwatorium na drzewie czy podglądającej zwyczaje cierniokręta, albo wyobrazić sobie bardziej współczesną Nelę, która śpi w namiocie, boi się pająków, ale z czasem daje się uwieść przyrodzie – dowiaduje się jak wygląda wrotycz, dziewięćsił czy tojad.

Beskid niejedno ma imię i choć dla mnie najbardziej oczywisty i znany to Beskid Żywiecki, Beskid książkowy to ten Niski – spotkamy tu tajemnicze wzmianki o wysiedlonych łemkowskich wsiach i opuszczonych cerkwiach. Książka nie wyjaśnia jednak kontekstów historycznych – nie za bardzo interesują one 8-10 latków do których adresowana jest książka (choć można w niej znaleźć np. dialog dotyczący istnienia Boga). Młodszym dzieciom zwykle na wyobraźnię działa bardziej opowieść o wilku biegającym po lesie lub jak przetrwać w lesie z dala od cywilizacji niż zarysy historyczne.

Myślę, że warto przeczytać książkę dzieciom, które interesują się polską przyrodą, przy okazji wyjaśniając niejasności (Terka żyje w latach na oko 60.). Jeszcze lepszy niż książka byłby jednak wypad w przyrodę i zobaczenie na własne oczy dziurek w dziurawcu, albo śladów saren. Nie tylko w Beskid Niski - byle tam gdzie dziko.









Beskid bez kitu

M.Strzelecka

Libra PL 2020

Wiek: 8+


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz